Następnego dnia po katastrofie smoleńskiej odwiozłem syna na trening piłki nożnej. W Chicago było zimno. Pamiętam, że siedziałem w samochodzie, przyglądałem się, jak gra mój chłopak, i słuchałem polonijnych audycji radiowych. Wszystkie komentowały katastrofę.
Spikerka Łucja Śliwa, przykładowo, przekonywała słuchaczy, że były dwa identyczne samoloty. Ten z pasażerami został uprowadzony przez ruskich, a drugi – samolot bliźniak, pusty, został roztrzaskany pod Smoleńskiem. Naszych dobito gdzieś na odludziu i podrzucono zwłoki.
W przeciągu kilku miesięcy od wydarzenia smoleńska katastrofa zamieniła się w narodową histerię. PISowscy politycy użyli tej tragedii jako trampoliny do swoich celów. Jechali na ludzkim bólu i traumie kilka lat, aż narodowa histeria nieco opadła. I chociaż naczelnik skierował teraz celownik i namiętności rodaków na polskich gejów, to będzie pewnie chciał jeszcze coś ze Smoleńska wycisnąć. Przed jesiennymi wyborami podkomisja smoleńska ponownie zbierze się i wyda stosowny komunikat.
Przez 9 lat od tragedii Jarosław Kaczyński stał się męczennikiem. Jan Pietrzak ułożył balladę o zamachu, którą śpiewa do dzisiaj na ludowych piknikach. Andrzej Rosiewicz też wyskoczył z przyśpiewką, że Putin z Tuskiem wszystko wcześniej sobie zaplanowali. Ludowa legenda żyje już swoim życiem. Kobiety ocierają łzy, mężczyźni biją się w złości czapkami po udach, dzieci słuchają z wypiekami na twarzach.
Nawet gdyby dzisiaj Lech Kaczyński wstał z sarkofagu i zapewnił wszystkich, że nie było zamachu, to ludzie ci już zdania nie zmienią. Gdyż “zamach” smoleński to już nie tylko religia i nowy składnik tożsamości narodowej, ale również stan umysłu. I może nawet poczucie wspólnej krzywdy.
Dariusz Wiśniewski