(III) Mieczysław Wodzicki: Sprawa polska w parlamencie niemieckim w erze Capriviego (1890-1894), Poznań 1948

0
510
(III) Mieczysław Wodzicki: SPRAWA POLSKA W PARLAMENCIE NIEMIECKIM W ERZE CAPRIVIEGO (1890-1894)

Oskarżenie pod adresem niemieckich prawodawców, nie wymagające żadnych komentarzy stanowi generalna statystyka szkolnictwa w prowincji poznańskiej. Brzmi ona następująco:
Katolików      –     1.164.087         !    wyższych zakładów                   – 20
                                                   W tym:
Protestantów  –        542.013         !     katolickich                    –   3
Żydów         –           44.346       !  protestanckich                    –   6
                                             Parytetowych                   –   11
Uczniów:                                                                 Nauczycieli:
katolickich  –           1.669      !    katolickich:                    –   73
protestantów –             2.897    !     protestanckich                  –   161
żydowskich   –            1.095        !                                                                           16) [62]

Żądania posłów śląskich, dotyczące rozciągnięcia koncesji poznańskich na Śląsk minister oświaty, umocniony poparciem niemieckich posłów za Śląska: Letochy, v. Heyderbranda i Lury – bezwzględnie odrzucił uzasadniając niemożliwość przeprowadzenia reform:
1-o różnorodnymi systemami szkolnymi w Poznańskim i na Śląsku
2-o wprowadzaniem materiału agitacyjnego przez rozpowszechnienie tzw.  hochpolnisch tam, gdzie mówi się tylko wasserpolnisch
3-o życzeniami rodziców, idącymi w tym kierunku, by dzieci uczyły się po niemiecku.
Minister zgadza się tyko na naukę pieśni kościelnych po polsku na najniższym stopniu i to też wymawiając się brakiem urzędników mówiących po polsku.  W istocie życzenia  rodziców, przynajmniej dużej ich większości , nie były po myśli rządu. Najlepsze świadectwo wystawili sobie katolicy Górnego Śląska na zebraniu w r. 1883 w liczbie 50 tysięcy, w Królewskiej Hucie, którzy skierowali do rządu petycję o wprowadzenie religii w języku polskim. %0 tysięcy podpisów zapełniło petycję w ciągu 8 dni. W latach 90-tych skierowana została druga petycja za pośrednictwem księcia kardynała Kopfa, który sam ja wręczył rządowi.
Szmula wysuwa różnorodne żądania wprowadzenia fakultatywnie języka polskiego w gimnazjach, wtedy nie będzie można, powiedzieć, iż nie ma urzędników oraz przywrócenia zniesionego „Towarzystwa Górnośląskich Akademików” przy uniwersytecie wrocławskim. Lud górnośląski, jak cały naród polski, głęboko związany z Kościołem i religią, chce ją rozumieć i uczyć się we własnym języku. Lud górnośląski, o ile nie został zniemczony, rozumie jedną mowę polską niepodzielną pod kątem widzenia „Wasser- lub Hochpolnisch”, lecz jednakową z pewnymi odchyleniami regionalnymi, których – jeśli nie kultywować należy, to wstydzić zupełnie nie trzeba.
Bezowocność kontynuacji mechanicznego systemu niszczenia ukazali w pełnym świetle również posłowie niemieccy, a więc m. in. Hermann reprezentujący zasadę: „Suum enigma” oraz graf Ballestrem [63]. Jak widzimy, skromne ustępstwa w dziedzinie szkolnictwa były uzyskane nieproporcjonalnym nakładem sił po to, by faktycznie zniknąć z ustąpieniem min. Zedlitza, którego zaatakowali w związku z projektami szkolnymi politycy pięści: posłowie Hobrecht, późniejszy minister Satter, hr. Limburg-Stirum i inni, którzy sprzeciwiali się polityce Capriviego, w obchodzącej nas zaś dziedzinie – projektowi reorganizacji szkolnictwa w duchu chrześcijańskim, uwzględniającym wychowanie religijne, wpływ rodziców i duchowieństwa na szkołę. Caprivi, podczas rozpatrywania ustawy, kładł nacisk na problem, iż chodzi o to czy chrystianizm, czy ateizm weźmie górę.
Tymczasem nastąpiła zmiana w poglądach cesarza. Projekt cofnięto. Caprivi ustąpił z prezesostwa ministerium pruskiego pozostając jedynie przy kanclerstwie. Zastąpił go hr. Eulenburg. Min. oświaty Zedlitz otrzymał dymisję. Jego następcą został minister Bosse. Wtedy to (artykuły w „Orędowniku”) usiłowali zamanifestować dalszą lojalność wobec rządu, mimo ustąpienia min. Zedlitza, prowadząc do tego, iż Bismarck niesłusznie oczerniał Polaków [64]. Min. Bosse przyjmuje w Poznaniu deputację polską, przyrzekając zbadać sprawę wprowadzenia języka polskiego i nauki religii w szkołach i seminariach kanclerskich [65].
Ostatnią zdobyczą ugody było rozporządzenie min Bossego z 16.3.1894. wprowadzające naukę języka polskiego w Księstwie, jako nadobowiązkową, ograniczającą się do nauki religii – jak mówiono – i dla tych dzieci, które w stopniu średnim i wyższym pobierają w szkole elementarnej naukę religii w języku polskim  (tj. 1 lub 2 godz. Tygodniowo; cała nauka nie mogła przekraczać 2 lat.) oraz w średnich szkołach ludowych, gdzie religia w języku polskim była udzielana na drugim i trzecim stopniu. Rozporządzenie to wypłynęło z przekonania min. Bossego, iż dzieci za mało umieją po niemiecku, by korzystać z niemieckiej nauki religii i stąd postanowił on oddać tę naukę pod ścisły nadzór władz szkolnych [66]. Wartość tej zdobyczy nie była wielka, gdyż język polski nie miał służyć wszystkim dzieciom polskim, a tylko jako pomoc dla nauki religii.
Wkrótce jednak stało się jasne dla polityków Koła Polskiego, że droga rządu nie prowadzi narodowości polskiej do swobodnej egzystencji w ramach państwa niemieckiego i jako taka nie wytrzyma próby życia wobec wytrwałej nieustępliwości Polaków. Wpłynęło na to różne czynniki, o których będzie mowa w dalszej części pracy. Dlaczego rząd niemiecki nie zdecydował się na szerszy program reform szkolnych w odniesieniu do Polaków, definiuje Bosse w sejmie w r. 1893: „W chwili zaprowadzenia w szkole obowiązującej nauki języka polskiego byłby złamany cały system. Język polski stałby się dominującą mową w szkole, a niemiecki zostałby wyparty… Tego nie może uczynić żaden rząd, ani też niemiecki minister oświaty” 17).

b) Sprawy kościelno-polityczne
Zadania Kościoła katolickiego przez cały czas trwania ery ugodowej koncentrowały się w aspekcie politycznym wokół zasady utrzymania pełnej niezależności Kościoła i jego hierarchii wobec państwa, w granicach prawa wewnętrznego, o ile to prawo nie wchodziło w kolizję z najżywotniejszymi interesami kościelnymi. Wymienionym stanowiskiem naznaczony był wiec katolicko-polski z 28.9.1891 w Toruniu, będący zarazem odpowiedzią na ustępstwa min. Zedlitza, jak i zjazd katolików w tymże roku w Raciborzu.
Katolicy polscy zjednoczeni pod sztandarem supremacji Kościoła w dziedzinie wiary oraz idei pełnej wolności wyznania, manifestując w początkowym okresie ugody najwyższe nastawienie ugodowe społeczeństwa – w myśl ultralojalnych i pokojowych wskazań umieszczonych w sławnej mowie toruńskiej prałata Stablewskiego, kandydata do tronu arcybiskupiego [67] – chcieli być „uległymi władzynie z konieczności zewnętrznej, ale wewnętrznej we wszystkim, co się nie sprzeciwia woli bożej” 18). Stanowisko Stablewskiego miało wówczas mu zjednać przychylne nastawienie czynników rządowych, zadokumentowane przez mianowanie go arcybiskupem gnieźnieńsko-poznańskim po śmierci Dindera. Zdania historyków w tym względzie są podzielone [68]. Spróbujemy je wyjaśnić na właściwym miejscu.
W polityce wewnątrzkościelnej postulaty katolików zawierały się w stwierdzeniach niepodzielnej władzy i wpływów Kościoła nad kształceniem w nauce religii przez ludzi mających upoważnienie Kościoła, wychodząc z założenia, jak ks. Batko, że jeśli dziecko jest wiernym dzieckiem Kościoła, to w przyszłości stanie się również wiernym obywatelem państwa. Zastrzega sobie więc Kościół wyłączność w informowaniu i wychowaniu w sprawach wiary. Żądania tedy Kościoła, prócz kwestii szkolnej, stawiają na przywrócenie zakonów katolickich, stowarzyszeń i zgromadzeń oraz szereg drobniejszych ustępstw, które wywołały niesłychaną opozycję polakożerczej prasy od Kolonii aż do Monachium [69].
Śmierć arcybiskupa Dindera 30.5.1890 r. wzmogła natężenie zabiegów dyplomatycznych w sprawie obsadzenia arcybiskupstwa, w których udział wzięły jednocześnie trzy czynniki: rząd, Koło Polskie i Watykan. Oficjalne stanowisko rządu w kwestii arcybiskupstwa wielkopolskiego, w których ujęcie już znacznie wcześniej w mowie min. oświaty Gosslera w Izbie Panów, w kwietniu r. 1885 [70]., iż rząd czeka, aż znajdzie się arcybiskup uznany przez państwo, któryby jako lojalny poddany pruski, i szukał swoich zadań wyłącznie w kierunku kościelnym, a nie miał ambicji stać się jako Prymas Polski wpływowym czynnikiem politycznym. Niemcy podkreślali stale swe obawy przed wciąż żywą ideą odbudowania państwa polskiego., propagowaną przez polskich przywódców politycznych. Konsekwencją tych obaw i wymagań było to, że arcybiskupem mógł zostać tylko Niemiec. I rzeczywiście został nim wtedy, w lutym r. 1886 proboszcz z Królewca, ks. Dinder.
Mianowanie Dindera spotkało się z niechęcią opinii tak niemieckiej (Tkiedemann) jak i polskiej, Uważano go (opinia polska) za  uzurpatora na stolicy arcybiskupiej kardynała Ledóchowskiego, czczonego jako męczennika, a który zrzekł się arcybiskupstwa. Z drugiej strony przesądzano (opinia niemiecka) z góry, że wpływ jego na ludność polską nie może być znaczny wobec tego, iż ulegał nieraz więcej życzeniom polskim, niżby to uczynił arcybiskup polski. Że opinia niemiecka stanowiła poważny odłam w elicie rządzącej świadczą rozmowy hr Hutten-Czapskiego, zdolnego polityka, w państwie niemieckim i w pewnym znaczeniu mediatora między rządem a  Watykanem, z naczelnym prezesem prowincji hr. Zedlitzem-Fruetschlerem, gen v. Seechte’m i starostą krajowym hr. Possadowsky’m, na których zgodnie ustalono, iż polityka pruska wobec Polaków jest szkodliwa nie tylko dla niemczyzny ziem wschodnich, lecz także dla całego rozwoju Rzeszy [71].
Nie przestawano tedy łudzić się nadziejami. Płyną wiernopoddańcze deklaracje: „My należymy do Zachodu, z którym nas wiekowe łączą związki, my należymy do Kościoła Katolickiego, którego anarchia i schizma śmiertelnym i nieubłaganym wrogiem. Będziemy się domagali jako wierni poddani warunków istnienia naszego narodu jako Polaków w państwie pruskim. Spełnienie skromnych postulatów polskich utwierdzi podstawy Tronu i państwa na wschodnich kresach” [19].
To przyznanie się do Tronu  i  państwa w świetle  pamiętników hr. Hutten-Czapskiego wyrównało drogę przed Stablewskim, walczącym przez kilkanaście lat przeciw Bismarckowi i Kulturkampfowi, do stolicy arcybiskupiej. Powtarzam –  w świetle informacji hr. Hutten-Czapskiego – w grę wchodziły jeszcze inne czynniki wewnętrzno- i  zewnętrzno-polityczne [72]. Gen. Caprivi okazał się wytrawnym kunktatorem. Tron arcybiskupi pozostawał jeszcze długo nie obsadzony. Caprivi bowiem liczył się z wykorzystaniem  wspaniałej okazji uzyskania poparcia Polaków w sprawach polityki czysto niemieckiej.
Okazja dojrzała, gdy w r. 1890 nastąpiła utrata większości rządowej przy wyborach do parlamentu, niezbędnej do przeprowadzenia przedłożeń wojskowych przy wyborach do parlamentu, niezbędnej do przeprowadzenia przedłożeń wojskowych, ustawodawczych – przy równoczesnym niebezpieczeństwie rosyjskim. Opinia Stablewskiego szła w tym kierunku, iż zadanie cesarza, a więc po pierwsze: obrona chrześcijaństwa w walce z socjalizmem, po drugie: walka ze światem wschodu, na którego czele stała Rosja z odmienną cywilizacją, fanatyzmem religijnym, plemienną nienawiścią i pretensją do hegemonii w świecie – zadanie to jest bardzo trudne do przeprowadzenia [73]. Te racje ułatwiały znacznie rządowi decyzję w sprawie arcybiskupstwa. Polacy pomni na niedawne ustępstwa językowe, pełni nadziei na uzyskanie dalszych koncesji, m. in. obsadzenie arcybiskupstwa Polakiem, głosowali w pełni za projektem wojskowym, zbliżając się przez to znacznie do kierunku reprezentowanego przez rząd, przeciw socjalistom i radykałom [74].
Trzy kandydatury wchodziły w rachubę, jeśli chodzi o widoki objęcia arcybiskupstwa: najbardziej umiarkowany Janiszewski, mniej – porywczy – Radziwiłł, siostrzeniec królewski oraz prałat Stablewski [75]. Przed mianowaniem rząd zwrócił się do Kościoła o wysunięcie kandydata. Następują kontakty. Kościelski i Stablewski w r. 1890 działają w Watykanie (order Grzegorza W.), zostają przyjęci przez papieża Leona XIII oraz komunikują się z przywódcą Centrum Windhorstem. Drugi order Kościelskiego otrzymany od Wilhelma II – „Czerwonego Orła” świadczy, że misja watykańska została uwieńczona powodzeniem [76].
W listopadzie r. 1891 mianowano arcybiskupem Floriana Stablewskiego [77]. Zdania historyków co do przyczyn  tego faktu, jak już w innym miejscu wspomniałem, nie są z sobą zgodne. Podaje się następujące: niechęć do narażania się Kurii Rzymskiej ze wzgledu na to, iż rząd czterokrotnie odrzucał kandydatury Watykanu oraz po prostu nowe ustępstwo spowodowane ugodowym nastawieniem Polaków [78]. Wydaje mi się, że te dwie alternatywnie postawione pobudki działania rządu nie znajdują się z sobą w sprzeczności, a raczej uzupełniają się w aspekcie dalekosiężnej pokojowej polityki rządu i dlatego dają większą pewność, iż nominacja Stablewskiego nie byłaby być może nastąpiła przy braku jednego z tych motywów, zwłaszcza, że rząd spotkał się na tym gruncie z silną opozycją prasy. Powoływanie się tedy rządu na mowę Stablewskiego w Toruniu z 27. 9. L89l, w której piętnuje się Rosję jako głównego wroga katolików i  Polaków [79], ma moim zdaniem raczej charakter formalny i deklaratoryjny z uwagi na prestige cesarstwa nie lękającego się bynajmniej wpływów Kurii Rzymskiej.
Także w polityce wewnętrzno-kościelnej rząd usiłuje wtargnąć we wszystkie komórki życia kościelnego. Przeciwko zależności Kościoła od państwa protestuje poseł Radziejowski w sejmie 4.6.1890 r. odwołując się do wspólności sprawy katolików i nie katolików, tj. postulatu wolności wyznania. Rząd wpływa na obsadzanie biskupstw, kanonikatów, parafii i mianowanie profesorów teologii. Dzięki temu systemowi parafie często nie są długo obsadzone. W okresie Kulturkampfu zamknięto alumnaty i gimnazja w Poznaniu i Trzemesznie. Fundację dla alumnatów poznańskich zużyto do innych celów, w związku z czym wysunięto żądanie powiększenia ilości kleru drogą przywrócenia zamkniętych zakładów duchownych [80]. Rezolucję o środkach państwowych dla biskupstw, opartą na ustawie z 22.4.1875 stronnictwa katolickie zbojkotowały, oddalając się z obrad. Jest ona bowiem uważana za instrument kierowania hierarchia kościelną. W odwecie rozciągnięto ważność rezolucji, która przeszła tylko słabą większością głosów, na katolików – jak to oświadczył sprawozdawca dr Hartmann [81]. Ustępstwa na tym polu nie miały większego znaczenia.
Sprawa zarządu majątkiem kościelnym opartego na ustawie z 20.6.1875 doznała zaledwie częściowego uregulowania w formie pewnych złagodzeń systemu, a mianowicie w artykule czternastym noweli z 21.5.1886 r. Oddano przewodniczenie w zarządach kościelnych diecezji Gniezno-Poznań znów w ręce proboszczów. Tymczasem, jak to silnie zaznacza dr Jażdżewski i w 1893 i 1894 r., w samym istnieniu takiego prawa nawet odpowiednio znowelizowanego tkwi zasadniczy błąd taktyczny, gdyż wprowadza ono moment polityczny  do zarządu  majątkiem. Wybory przewodniczących są agitacją, co jest również niekorzystne dla niemieckich katolików, sprawa mowy przy Służbie Bożej jest ustalana według intencji rządu. Wgląd przedstawicieli gminy w sprawy zarządu majątkiem kościelnym, budowy budynków kościelnych itd. przy częstej ignorancji wspomnianych przedstawicieli w tych skomplikowanych sprawach nie przyczynia się bynajmniej do racjonalnego gospodarowania. Prawo to jest prawem Kulturkampfu i jako takie stanowi przeżytek [82] [83].
Dr Jażdżewski porusza również sprawę przywrócenia zakonów i kongregacji religijnych. Nowela z 29.4.1878 r., dopuszczająca przywrócenie wspomnianych zakonów i zgromadzeń zakazanych w r. 1875, nie została w praktyce wykonana. Żaden z zakonów w Poznańskiem i Prusach Zachodnich nie został restytuowany przeciwieństwie do innych prowincji.. Jest to jeszcze jedne wskaźnik wprowadzania już nie tylko momentu antykatolickiego – jak to było w okresie Kulturkampfu – lecz politycznego wyznaczającego antypolski ruch narodowy. Na terenie Poznańskiego  głośna jest sprawa rozwiązania kongregacji filipińskiej, pomagającej biednym i studiującym oraz pielęgniarzy chorych – vincentianek. Odmówiono im chrześcijańskiego nastawienia tylko na podstawie polskiej przynależności narodowej [84] [85]. Drugą ważną rzeczą był zarzut polonizacji parafian niemieckich, tzw. „deutschkatolików” , w parafiach mieszanych przez polskich proboszczów, zaniedbywanie ich odnośnie praktyk religijnych na korzyść Polaków. Zarzut to poważny i godzący w autorytet Kościoła i jego prawnych wykonawców. Nieprzekonywujące jednak sformułowanie tej sprawy przez min. oświaty 19.3.1890 w parlamencie nie daje absolutnej pewności, jakoby rządzona narodowość polska mogła uciskać swoich niemieckich współwyznawców, nie rozporządzając odpowiednimi środkami państwowymi, jakie mają Niemcy. Zebrania katolików w mieszanych parafiach kościoła franciszkańskiego i św. Marcina, na których w większości 5/6 byli obecni Polacy, wskutek czego domagano się na zebraniu języka polskiego, nie mogą być podstawą do utyskiwań. Jeżeli chodzi o moment polonizacji następującej w wyniku małżeństw mieszanych – odwrotny proces germanizacyjny wykazuje dr Stablewski. Wschodnie prowincje Poznańskiego były przedtem całkowicie polskie. Teraz są prawie zupełnie niemieckie [86].
Nieufność min. oświaty wobec prawdziwości zapewnień proboszczów w sprawie pełnego korzystania „deutschkatolików” z praktyk religijnych parafii nie jest uzasadnione [87]. Mimo zdecydowanej przewagi katolików polskich w Prusach, osiągających liczbę 530 tysięcy wobec 100 tysięcy „deutschkatolików” – według oświadczenia dr Stablewskiego – opieka nad tymi ostatnimi istnieje nawet wtedy, gdy w parafii jest ich zaledwie kilka dusz. Statystyka polska nie podoba się normalnie czynnikom rządowym i tym więc razem min. Gossler poprawia liczbę „deutschkatolików” na 200 tysięcy. Poruszając sprawę wyborów władzy kościelnej, które nie są w istocie wolne – oświadcza, gdyż „deutschkatolicy” bez pozwolenia lub dyspensy proboszcza nie wybiorą nigdy Niemca. Rezultatem tych stosunków są tzw. Bambergowie, tj. „deutschkatolicy”, a właściwie Polacy.
W rzeczywistości jest inaczej. W wyborach władzy kościelnej parafianie mają wolne prawo wybierać tego, kto im najlepiej pod względem zaufania odpowiada i to nie jest koniecznie związane z uczuciami narodowymi. Twierdzenie jakoby przez ucisk kościelny Niemcy polonizowali się jest niesłuszne – dowodzi Stablewski. Niemcy w Ameryce, mimo pełnej wolności, częściowo tracą swą świadomość narodową. To nie ucisk, lecz wpływ otoczenia, obcowania i przywiązania do polskich kapłanów. Czy i jakie konsekwencje społeczne musi sprowadzać polityka kościelna rządu? Odpowiedzi na to udzieli przykład Śląska, wystawionego na wzmocnioną ekspansję socjaldemokracji, która wygrywa ludzi niewierzących i nie patriotów [88] [89].
Poseł śląski Szumla ilustruje rozpaczliwą walkę ludu śląskiego przed zalewem socjalizmu, który coraz więcej wsiąka w umysły ludności. Działacze katoliccy zakładają robotnicze stowarzyszenia katolickie, uruchamiają własną prasę („Katolik’) i spotykają się tu z niechęcią rządu, który nie chce tolerować bratania się nauczycielstwa z księżmi w tych związkach, gdyż tam rozlega się mowa polska. By bronić robotników przed niebezpieczeństwem socjalizmu należy nakłaniać ich do praktyk religijnych, tymczasem zmuszeni są oni do nadmiernej pracy w kopalniach i zamiast urlopu dla pójścia do kościoła, grozi się im karami, zwalnia lub wyszydza. Słychać zdania, iż lepiej mieć dwa razy tyle socjaldemokratów co jezuitów, których powrotu domagali się katolicy. A przecież najniebezpieczniejszymi agitatorami socjaldemokracji polskiej w Berlinie i we Wrocławiu byli ludzie, którzy zapominali mowy polskiej, tracili kontakt z religią i jej zasadami. Na uznanie zasługują obrończe mowy katolickich posłów polskich: Stablewskiego, Jażdżewskiego i Szumli. Mowy uniewinniające najbardziej chyba uczciwego oskarżonego, jakim na wokandzie sejmowej okazał się katolicyzm polski..
Jeśli się chce zwalczać socjaldemokrację, można to czynić na gruncie religii, religijnego wychowania i religijnej opieki. Ludzie, którzy przybywają do obcych prowincji, wobec ucisku we własnych stronach, jednoczą się przez urządzanie osobnych zebrań, by się samemu religijnie umocnić, przez kształcenie się w mowie polskiej i to przypomina czasy pierwszych chrześcijan [90] [91]. Warunek utrzymania katolicyzmu określił kanonik Fizek z Górnego Śląska następująco: „Katolicki lud będzie trwał tak długo przy swojej katolickiej religii na Górnym Śląsku, dopóki utrzymuje swój narodowy język” 20).
Walka z katolicyzmem, mimo ustania właściwego bismarckowskiego Kulturkampfu nie przestała być istotnym instrumentem procesu germanizacyjnego ziem polskich. Różnica – wydaje mi się – polegała na tym, że walka ta stępiła ostrze w stosunku do katolicyzmu ogólnoniemieckiego, próbowała nawet, przez stworzenie pozorów uciskanego katolicyzmu niemieckiego w Poznańskiem i Prusach Zachodnich, ugruntować przepaść między  katolikami obojga narodowości oraz mocniej wciągnąć niemieckich katolików w orbitę planów germanizacyjnych prowincji wschodnich. Słowem przybrała jednokierunkowy charakter antypolski.
Oceniwszy właściwie niewielkie koncesje rządu niemieckiego członkowie frakcji polskiej uznali i na tym odcinku  swoją klęskę polityczną, czego wyraźnym dowodem, czy może skutkiem była utrata zaplecza w kraju w formie opinii narodowej.
Mieczysław Wodzicki

Ciąg dalszy nastąpi

Fot. Rafał Wodzicki. Berlin: ten statek został zbudowany niedługo po opisywanych wydarzeniach. Kadłub jest ciągle ten sam: w chwili zrobienia zdjęcia miał 100 lat. Nazwa oznacza Krogulec.

WordPress › Error

There has been a critical error on this website.

Learn more about troubleshooting WordPress.